Nie wiem czy to reguła, mam nadzieję, że nie, ale moje dotychczasowe doświadczenie wskazuje że po drugiej nocy spędzonej w łóżku z kobietą zaczynają się pytania o związek.
Młoda po drugim super seksie robiąc sobie kawę zapytała: "Ale jak ktoś będzie się pytać to mogę powiedzieć, że jestem z Mintem?" A to oznacza znajomych, mój młodszy braciszek który jest w jej wieku, moja matka i jej mąż, znajomi i całe środowisko modelarzy. Potrzebowałem chwilę do do namysłu i ostatecznie stwierdziłem, że to nie to. To obrzydliwiej z mojej strony ale wstydziłem się przyznać przed wszystkimi, że jestem z nastolatką.
Kiedy odwoziłem Olę pociągiem do Warszawy i byliśmy sami w przedziale tuż po tym jak uprawialiśmy seks pomiędzy jedną a druga stacją, Ola zadała pytanie "My jesteśmy w jakimś związku czy coś?". Czy to nie brzmi jak dobry początek wspaniałego związku. W zasadzie to było nawet bardzo romantycznie. W powietrzu unosił się zapach seksu. Smugi promieni słonecznych były wyraźnie widoczne jak przebijały się przez zaciągnięte zasłony. Rytmiczny hałas stołowych kół na torach nadawał rytm myślom.
Ja jej na to wyłożyłem moją teorię związków i że czuje do niej ogromny pociąg. Że podnieca mnie, podoba mi się, lubię na nią patrzeć. Ma ładne ciało z którym seks jest kosmiczny. Oraz że lubie z nią przebywać. Cenie ją za to że jest zaradna, pracowita i skuteczna. Ale niestety... nic do niej nie czuje. Nic sercowego. Po krótkie wymianie zdań przyznałem otwarcie że chyba nadal kocham moją ex. I, że mam tego dosyć i że szukam i szukam aż mnie jednie. Potrzebuje się zakochać... ale w niej się nie zakochuje.
Chyba nie dokładnie to chciała usłyszeć. Nie przyznała tego ale wyczułem, że jest troszkę zła. Podczas gadania na tematy około związkowe powiedziała, że ma wrażenie że jest dla mnie zabawką. Stwierdziła też, że mataczę. Zamiast gadać o tym co jest między nami znaleźliśmy ten temat zastępczy i mieliśmy potyczkę słowną. Tutaj drobna dygresja. Chyba jeszcze nigdy w życiu nie brałem udziału w kłótni z kobietą. Takiej kłótni jakie widzimy w amerykańskich filmach i jakie mam okazje podsłuchać u sąsiadów. Takiej kłótni gdzie rzuca się przekleństwami tak samo jak talerzami. Takiej kłótni gdzie mówią emocje, gniew i frustracja. Nigdy. Serio. Nigdy kobieta nie podniosła na mnie głosu. Nigdy kobieta nie krzyczała w moim... wróć. Nie licząc łóżka. Ola krzyczała - głośno. Bardzo. Ze mną chyba nie da się pokłócić. Jestem poukładany, logiczny i myślący. Analizuje fakty i wyciągam wnioski. Często przyznaje rację rozmówcy jeśli ją ma.
Ola uważa że była moją zabawką. Od razu pomyślałem o kontekście erotycznym oraz o wykorzystaniu. Jakoś nie specjalnie pasowało to do mojego obrazu siebie. Po serii pytań dookreślających dowiedziałem się co dokładnie miała na myśli. I chyba nie tylko ja. Odniosłem wrażenie, że Ola na bieżąco dorabiała teorię. Okazało się, że Ola jest dla mnie narzędziem do poprawy samooceny. Pomyślmy. Moja ex zostawiła mnie dla innego starszego i lepiej zarabiającego faceta, po 10 latach nie uprawiania seksu ze mną teraz robi to kilka razy dziennie. Jasne że mam obniżoną samoocenę. Mam w zasadzie 2 wyjścia. Podnieść ją lub zostawić i umrzeć z powodu depresji. Dziękuję, nasram na opcję nr 2. Podnieść samoocenę może wygrana w konkursie modelarskim, kąpiel z dobrą książką, sukces w pracy i... hmmm... seks z piękną kobietą. Więc - jeśli tak na to spojrzeć to faktycznie jest moją zabawką.
Ola wspomniała też, że mataczę. Aby nie było mojej nadinterpretacji bo na początku pomyślałem że ma mnie za jakiegoś wrednego manipulatora, człowieka sektę, nieszczerego szulera, oszukistę i zakłamanego specjalistę od marketingu. he he... W zasadzie okazało się że dokładnie to ma na myśli. Uważa że stosuje socjotechniki, manipuluje i wywieram wpływ. WTF? Przeczytajcie jeszcze raz jak poznałem Olę i jak do mnie przyjechała i co robiliśmy. Nie stało się nic na co oboje byśmy nie mieli ochoty. Nie jestem typem faceta, który sobie bierze (wiem, że wiele kobiet takich lubi) i hipnotyzująco działa na kobiety. Nie robię kobiotom wody z mózgu, galarety w kolanach i kisielu w gaciach.
"Ola - nie ma sposobu abym Cię jakoś przekonał do tego, że tak nie jest. Jeśli myślisz, że taki jestem to oznacza, że nie zdobyłem Twojego zaufania i słowami go nie zdobędę. Pozostaje mi liczyć na to że będziesz obserwować i analizować moje zachowanie i na tej podstawie zmienisz zdanie."
Potem usłyszałem chyba komplement. W pewnym sensie. Ola stwierdziła, że na pewno umawiam się z wieloma kobietami. Że pewnie codziennie z kimś jestem.
A potem ten cały chaos słowny złożył się w jedną całość. Ola ma propozycję aby być razem. Spróbować zrobić coś. Mimo że ja się w niej nie zakochałem i mimo że ona nie zakochała się we mnie będziemy razem. Ola szuka spokoju (powtórzyła to zdanie kilka razy) i myśli znaleźć go ze mną. Ja szukam miłości i z nią raczej go nie znajdę. Dlatego dostałem czas do namysłu.
Propozycja Oli zakłada, że w każdej chwili możemy zerwać bez konsekwencji. Zerwać bo znaleźliśmy kogoś z kim chcemy coś zacząć. Z drugiej strony ja nie będę aktywnie szukał inne dziewczyny. A przez "aktywne szukanie" rozumie się że nie będę się spotykał, umawiał, rozmawiał i pewnie nawet patrzył na inne bo... jak już wcześniej było wspomniane najwyraźniej posiadam supermoce związane z uwodzeniem kobiet.
Jestem pipą. Zamiast od razu powiedzieć jej, że to jest bez sensu, odważnie jak facet, po męsku powiedzieć nie to ja zostawiam to na później. Jedynie przedłużam naszą agonię.
PS: Przypomniało mi się, że udało mi się ją przyłapać na kłamstewku. Najpierw powiedziała, że ona też nic do mnie nie czuje sercowo i nigdy nie będzie a potem przyznała, że może się we mnie zakochać. I kto tutaj teraz manipuluje?
PSS: zapomniałem wspomnieć że Ola jest w czymś rodzaju sekty. Wicckanie to neopogańska religia. Ola nosi ich symbol, krępuje się o tym rozmawiać (czyli poważnie to traktuje) i przyznaje, że... była medium.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz