Jan Dzban napisał mi w komentarzu, że wiele kobiet "jest wyposzczonych/potrzebuje miłości/potrzebuje faceta/potrzebuje atencji". Ładnie powiedziane i chyba to prawda. Myślałem że czeka mnie teraz cholernie trudne zadanie z tym szukaniem kogoś. Tzn... wiem, że to będzie trwało i będzie to proces i wiem, że nie jest to pstryknięcie palcami. Ale zaskoczyłem się odzewem. Nie spodziewałem się takiego... powodzenia. Tak! Chyba tak to trzeba nazwać. Mam powodzenie. O cholera... nigdy nie myślałem, że coś takiego mogę o sobie powiedzieć. Żeby kilka dziewczyn na raz się mną interesowało...
W tym co napisał Jan Dzban spodobała mi się jedna rzecz. Mógł napisać: "wiele kobiet jest niewypieszczona / potrzebuje ruchanka / potrzebuje kutaska / potrzebuje stosunku (albo inne infantylno badziewiarkie określenie)". Mógł ale tego nie zrobił. Pisał o innych rzeczach. O tych właśnie słabiej nazwanych. Tych których ja też szukam tak samo jak Zosia.
Zosię poznałem też dość wcześnie. Zagadałem bo ma ładne nietypowe rzadkie imię. (Zosia nie jest prawdziwe). Bla bla bla - dała mi dostęp do swoich zdjęć i okazało się, że ma dziecko. Dawida. ładny chłopiec więc popytałem o niego. Ona zdziwiła się, że nie uciekam i że się nawet interesuje. Dawidek ma kilka miesięcy i miał kolkę. Trafiłem akurat, że pewnie dostał jabłko pokrojone w kostkę. Nie znam się na dzieciach i jedynie o tym jabłku kiedyś coś tam słyszałem. Zosia była pod wrażeniem.
Pyta się czego szukam w tym serwisie więc szczerze odpisałem, że nie wiem bo jestem po długim związku. A ona, że coś o tym wie. W kilku słowach opisała kretyna z którym była. I jakoś tak wyszło, że pożaliła się jeszcze na kilka innych rzeczy. Podniosłem na duchu. Potem rozmawialiśmy jeszcze kilka razy. Ambitna, solidna, pracowita dziewczyna które sama daje radę. Nie chce wracać do rodziny ale czasami czuje zmęczenie. Nie wiem dlaczego - po prostu zaufałem instynktom i zaprosiłem ją do siebie. Na wakacje. Na weekend gdzie ja zrobię jej obiad, pranie, zabawię rozmową, przygotuje film i przytulę. I dokładnie to miałem na myśli to proponując. Chciałem aby wypoczęła, naładowała akumulatory. Ja cieszyłbym się z samego towarzystwa w moim mieszkaniu gdzie jest pusto i zimno. A seks? Przeszedł mi przez myśl jak wtedy kiedy wysiadając z tramwaju widzę ładną dziewczynę co wchodzi, albo jak wtedy gdy zostałem przeniesiony do pierwszej ławki tuż przy biurku nauczycielki geografii w liceum. Mignęło ale nie ustawiło moich myśli i działań (nie - nie biegłem za tramwajem i nie masturbowałem się pod ławką).
No chyba, że to był chytry plan mojej podświadomości aby zwabić dziewczynę, sprowokować sytuację i liczyć na najlepsze. Nie wiem. To oszukiwanie samego siebie może czasami zaskoczyć. Świadomie było jak napisałem. Zosia zdziwiła się propozycją ale... przyjęła ją. Początkowo niepewnie ale z czasem coraz chętniej. Sam fakt propozycji jakoś zadziwiająco pozytywnie na nią podziałał. W zasadzie na tym chyba sprawa się zakończyła bo Zosia niestety nie ma jak przyjechać. Dawid z powodów zdrowotnych nie może podróżować na drugi koniec Polski.
Zastanawiam się czy to ma swoją nazwę takie spędzanie wolnego czasu bez seksu. Nie jest to przyjaźń bo w zasadzie z dziewczyną ledwo co się znam. Nie jest to friends with benefits... może benefits without frends?
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń